Jak pogodziłem się z Fenrisem

Wszystko zaczęło się w roku 2010, gdy przez Polskę przelewała się potężna powódź. Trwały Juwenalia, a moje Opole zalewały strugi deszczu. Ochotnicy chodzili nad brzeg Odry by umacniać wały, studenci zamiast na zajęcia, chodzili wynosić książki z dolnych pięter uniwersyteckich bibliotek. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że cała ta heca to moja wina.

Po raz kolejny przekleństwo objawiło się w roku 2011, gdy huragan Irene uderzył we wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Kataklizm przetrwałem w stosunkowo bezpiecznych górach Pocono w Pensylwanii, ale deszcz nie dawał mi żyć przez kilka dni, a błoto z butów i spodni zmywałem jeszcze przez kilka tygodni. Wtedy również nie wiedziałem, że Irene wyciągała swoje wilgotne łapska właśnie po mnie.

Dwa lata później woda i błoto odebrały mi możliwość zobaczenia piękna Gór Skalistych w amerykańskim Kolorado. Klątwa stawała się coraz groźniejsza, woda była coraz bliżej i niebezpieczeństwo zaczęło być realne. W górach czekała na mnie zguba, nie udałem się tam jednak i z Denver uciekłem do suchego i bezpiecznego Nowego Jorku.

Gdy w maju 2014 przybyłem do Jasła na Podkarpaciu, świeciło słońce. Gdy wyjeżdżałem ogłaszano stan wyjątkowy, bo wody miejscowych rzek zalewały ulice, a drogi wylotowe były zablokowane. I tym razem zdążyłem umknąć duchom wody, ale miały one wrócić po mnie już niebawem.

We wrześniu tego samego roku w Indiach planowałem podróż na daleką północ, do Leh, do Kashmiru, pięknego i dzikiego regionu, o który spór toczą Chiny, Indie oraz Pakistan. Nieznany mi wówczas bożek po raz kolejny pokrzyżował moje plany i odciął ten region od świata. W tym czasie chronił mnie jednak sam potężny Lord Ganesha, tak więc kolejna powódź nie mogła wyrządzić mi krzywdy.

Gdy w 2015 roku lądowałem w Szwajcarii z nieba kropił mały deszczyk, który po dwóch dniach przerodził się w ogromną nawałnicę, a wody rzeki Ahre zaczęły występować z brzegów, by po raz kolejny upomnieć się o mnie.

W 2016 wylądowałem w Irlandii. Deszcz smagał moją twarz. Wiatr śpiewał w dolinach. Zrozumiałem skąd wzięła się moja klątwa. Wyruszyłem ją zwalczyć.

*

Starożytni powiadali, że nadejdzie dzień, w którym potężny Fenris zasłoni słońce. Wilk, którego szczęka sięga od ziemi aż do nieba gdy szczerzy kły, zerwie się z łańcucha i rozpocznie Ragnarok. Wilk, zwiastun końca świata, polował na mnie od lat. Nadszedł czas zmierzyć się z nim, udobruchać go, złożyć mu ofiarę.

Wyjechałem do Irlandii wyzwać Fenrisa na pojedynek. Stanąć przed deszczowym bogiem twarzą w twarz i odegnać od siebie klątwę raz na zawsze. Gdzieś na krańcu wyspy wszedłem więc na szlak, pędem biegłem na krawędź klifu wiedząc, że tam, wśród deszczu i fal, będę mógł pozbyć się przekleństwa, które wciąż ściąga na mnie powodzie. Miałem wrzucić do oceanu dar dla Fenrisa, a on w swej doskonałości zdjąć miał ze mnie klątwę.

Gdy wspinałem się kamienistą ścieżką w stronę oceanu, wilk zszedł z nieba, usiadł na wzgórzu, a ogonem otulił kolejne. Obserwował mnie cały czas myśląc, że ja nie widzę jego. Ale ja doskonale wiedziałem, że jestem obserwowany i czekałem jedynie na stosowny moment, by rozpocząć pojedynek.

Po trawiastych zboczach spacerowały owce. Małe czarno-białe, bezmyślne zwierzęta, które tępym wzrokiem prowadziły mnie po szlaku. Wszedłem w wąwóz i nagle czas stanął. Wiatr przestał wiać, krople deszczu zatrzymały się w powietrzu. Owce wciąż przeżuwając trawę wszystkie w jednej sekundzie zwróciły swoje czarne oczy w moją stronę. Dotarło do mnie, że to jednak nie były bezmyślne zwierzęta, tylko strażnicy bramy do świata Fenrisa. Całe wzgórze było jego terytorium łowieckim, a owce również jego pokarmem.

Fenris objawił się przede mną. Jego ogromna, szara postać wyszła z mgły naprzeciwko mnie. „Myślałeś, że przekupisz mnie ofiarą wrzucaną do morza? Uważałem cię za mądrzejszego”. Jego niski głos sprawiał, że powietrze drżało. „Chce więcej. Dużo więcej!” – wilk kroczył wokół mnie, a ja sparaliżowany strachem nie mogłem się ruszyć. Nadprzyrodzona mądrość wilczego boga spływała na mnie mimo tego, że nie wypowiadał on żadnych słów. W mojej głowie pojawiła się myśl, którą on tam umieścił – nie miałem składać mu ofiary.

Miałem mu służyć.

Ogromny wilk stanął na wprost mnie, jego czerwone oczy zahipnotyzowały mnie. Zrozumiałem. Przez pięć lat będę sługą Fenrisa. Będę nosił w sobie cząstkę jego wilczych sił, a woda przestanie być mi zagrożeniem, tak jak była do tej pory. Ale wszystko co będę robił, wszystko co osiągnę, oddane zostanie mu w darze. Wilk otworzył paszczę, spomiędzy jego kłów wyzionęła namacalna niemal ciemność, od której nie mogłem oderwać wzroku. Czerń pożerała mnie, zaczęła otaczać, aż w końcu zapadłem w nią i nie było już nic więcej…

*

Ocknąłem się idąc po ścieżce w dół zbocza. Nie było śladu po Wilku, owce znów skubały trawę, czas wrócił na właściwe tory. Zawróciłem, by odnaleźć miejsce, w którym doszło do spotkania. Ścieżka prowadziła gdzie indziej, a po wąwozie nie było ani śladu. Gdy schodziłem w dół dostrzegłem jednak coś niezwykłego. Odciśnięty w błocie ślad, wilczą łapę. Czy zostawił go nordycki bóg-wilk? A może byłem to ja…?

Irlandia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *