Dictator, but good. Raport z Tanzanii.

Katarzynie M.

ŚLAD

Flora była zdenerwowana, w końcu nie często podejmuje się gości z innego kraju. Emanuel, jako głowa rodziny, rozsiadł się wygodnie w fotelu, straszy syn, Gabriel, przycupnął obok na krzesełku i obaj rozmawiali ze mną łamanym angielskim. Flora z córkami nakrywały w tym czasie do stołu.

Smażone banany, ryż, ziemniaki, kozie mięso oraz kurczak, obiad był obfity i naprawdę smaczny. „Proszę, jako gość honorowy otrzymujesz najlepszy kąsek” – powiedział Phillip i przysunął mi na talerzu kurzy żołądek. Gumiaste mięso smakowało wybornie, wszyscy przyglądali mi się uśmiechnięci gdy połykałem kolejne kęsy, o nogi ocierał mi się czarno-biały kot, licząc, że i jemu coś się dostanie.

„Magufuli to wspaniały prezydent, ciężko pracuje, aby żyło nam się lepiej” – powiedziała Flora. Jej dzieci chodzą do szkoły misyjnej, która nie jest w żaden sposób finansowana przez państwo, sama pracuje w jednej z tutejszych kopalni złota jako płuczka. „Ja nie mam zdania” – krótko uciął Emanuel, ale wiedziałem już, że to nie prawda. Mężczyzna należał to partii CCM i aktywnie uczestniczył w życiu politycznym.

PREZYDENT. Historia Magufuliego i Nyerere

17 marca 2021 roku zmarł John Magufuli, ukochany przez lud i znienawidzony przez elity prezydent Tanzanii. W świecie zasłynął zaprzeczeniem istnienia wirusa covid-19 oraz deklaracją pełnego otwarcia kraju. „Nigdy nie wprowadzimy żadnego lockdownu” – krzyczał z mównicy, a wystraszeni dewastacją gospodarki ludzie przyklaskiwali. Magufuli na początku pandemii wysłał do testu owoc papai oraz kozie mleko i oba testy wykazały wynik pozytywny. 

Po śmierci Magufuliego prezydentem została Samia Suluhu, pierwsza kobieta na tym stanowisku, a drugi wyznawca Islamu. Polityka kraju nie zmieniła się, w Tanzanii wciąż trwa dyktatura, paradoksalnie popierana przez większość mieszkańców kraju, którzy słabo wyedukowani przyklaskują populistycznym deklaracjom polityków. „Budujemy szkoły, wspieramy szpitale, odbieramy bogatym po to by dawać biednym” – krzyczą z mównic przedstawiciele partii rządzącej. Przeciętny obywatel wierzy, nie ma innych źródeł i możliwości weryfikowania informacji, a skomplikowane kwestie gospodarcze są niezrozumiałe nawet dla tych, którzy potrafią czytać lub mają dostęp do mediów niepaństwowych. 

Prezydent John Magufuli zmarł w wieku 61 lat, nieoficjalnie mówi się, że w wyniku powikłań po wirusie covid-19. Samia Suluhu wprowadziła szereg obostrzeń, kraj został zamknięty dla niezaszczepionych i nieprzetestowanych, jednak sama Tanzania odmówiła zakupu szczepionek, nie są tu również publikowane żadne dane nt. zachorowań i zgonów związanych z epidemią.

„Dictator, but good” – powiedział mi Nuru na szlaku na Kilimandżaro, wykształcony chłopak, znający historię kraju. „Magufuli jest piątym prezydentem kraju. Dobrze rządzi, walczy z korupcją, wspiera szkoły, podnosi podatki, żeby bogaci płacili więcej! Tylko nie mów moim szefom, że tak mówiłem” – zaśmiał się. – „Ale najlepszym prezydentem był Nyerere. Słyszałeś o nim? W Afryce to drugi po Mandeli”.

Julius Nyerere traktowany jest w kraju niemal jak święty, w 2006 roku został zresztą beatyfikowany, a jego imieniem nazwano największe lotnisko w Dar es Salaam czy niezliczone ilości ulic i placów. Nyererego uznaje się za ojca narodu, połączył on dwie dawne brytyjskie kolonie, Zanzibar i Tanganikę, i utworzył nowe, niezależne państwo: Tanzanię – nazwa kraju to zlepek pierwszych liter dawnych kolonii. Państwo utworzył wolne, mając cały czas na uwadze dobro mieszkańców oraz pamiętając o wyuczonych w Europie wartościach demokratycznych, był w końcu pierwszym studentem z Tanganiki, który ukończył Uniwersytet Edynburski. 

Po powrocie na kontynent dołączył do Afrykańskiego Towarzystwa Tanganiki, którego prezesem został rok później, w 1953 roku. Pod jego przewodnictwem Towarzystwo pokojowo dążyło do odzyskania niepodległości spod rządów brytyjskich, postulowano równość społeczną, rasową i etniczną. Tanganika uzyskała niepodległość w 1961 roku, a Nyerere został jej pierwszym i jedynym prezydentem, ponieważ w 1964 doprowadził do połączenia z Zanzibarem i powstania nowego państwa. 

Nyerere chciał budować społeczeństwo socjalistyczne, tworzył spółdzielnie wiejskie, znacjonalizował banki oraz podjął mocną walkę z powszechnym wówczas analfabetyzmem. Wspierał dążenia niepodległościowe innych państw afrykańskich i choć ostatecznie nie wpłynął znacząco na poprawę gospodarczą kraju, to został zapamiętany jako prezydent rozwojowy i uczciwy. Pozostawił po sobie państwo demokratyczne, z zaszczepionymi wartościami europejskimi. 

Od 2016 roku, po wstąpieniu na urząd prezydenta, John Magufuli skutecznie osłabiał krajową demokrację, między innymi blokując telewizyjne przekazy z sejmowych debat. Cały parlament obsadzony jest ludźmi partii rządzącej CCM oraz pozornie opozycyjnych CUF oraz CHADEMY, która dziś de-facto sterowana jest przez rząd. Prodemokratyczni obywatele szybko utworzyli partię opozycyjną CHADEMA jeszcze w 2015 roku. Najpierw zniknął Azory Gwanda, dziennikarz badający sprawy działań rządu. Następnie rozpoczęły się niemal jawne porwania polityków organizujących opozycyjne wiece, a przywódca CHADEMY został znaleziony martwy w lutym 2018 roku z ranami głowy zadanymi maczetą. W 2019 roku rząd przyznał sobie prawo rozwiązywania i kontrolowania organizacji społecznych, co pozwala niemal w pełni kontrolować jakiekolwiek próby działań antyrządowych. CHADEMA dziś również podlega polityce prorządowej.

25 lat po śmierci Nyererego, uważanego za drugiego po Mandeli, Tanzania obok Zambii wymieniana jest jako przykład państwa, w którym demokracja upadła i niemal z dnia na dzień wprowadzono rządy autorytarne. Tanzania stała się przestrogą nie tylko dla Czarnego Lądu, ale też dla całego wolnego świata.

„Dictator, but good” – kiwał głową Nuru – „czasami tylko, jeśli się sprzeciwiasz, to przychodzą nieznani sprawcy i cię zabijają. Ale poza tym to dobry prezydent!”

ŚLAD

W Moshi nieprzytomnie spoglądałem za okno samochodu, widziałem Masajów pędzących kozy z jednego pastwiska na drugie, taksówki i tuk-tuki wożące klientów w obie strony. Przy drogach siedzieli ludzie, niekończące się morze kiwających się głów, czekających na kogoś, kto da im jakieś zajęcie. 

W hotelu szybko rozpakowałem plecak, przebrałem się i wyszedłem na ulicę. Owionął mnie kwaśny i ciężki zapach Afryki. Zapach przepracowanych, spoconych mężczyzn w lekkich lnianych koszulach, którzy uciekają od słońca w każdym możliwym momencie, kobiet z bujnymi biodrami w kolorowych sukniach i turbanach, z ułożonymi na głowie koszami pełnymi owoców lub dzbanami z wodą. Owionęło mnie duszne, ciężkie powietrze, słodki aromat bananowca wymieszany z zapachem tropikalnego deszczu. Afryka pachnąca słońcem, beztroską radością, zmęczeniem i brutalna historią. 

PRACUJ CIĘŻKO, A UCIEKNIESZ

„A kto jest prezydentem Polski?” – zapytała 14-letnia Penina, bystra nastolatka, która pracowała w niewielkim wioskowym butiku ze słodyczami oraz pomagała rodzicom zajmować się młodszym rodzeństwem. Niemal gotowa do zamążpójścia. Zbyt wcześnie dorosła, obdarta z dzieciństwa dziewczynka. „No kto jest prezydentem Polski?”. Odpowiedziałem. Poprosiła, żebym jej zapisał w zeszyciku. „A wice-prezydentem? Jako nie macie takiego?! A kto był pierwszym prezydentem Polski?”. Zawahałem się. Nie oczekiwałem, że w głębi afrykańskiego buszu poddawany będę egzaminowi z historii mojego kraju. Nie byłem na 100% pewny, ale na szczęście jeśli się pomylę, to nikt tutaj tego nie zweryfikuje. Chyba. „Narutowicz” – wypaliłem. „Zapisz mi proszę”.

Gdy myślimy o słynnych Polakach to z pewnością w pierwszej kolejności nie przychodzą nam do głowy politycy, nie prezydenci, może poza Lechem Wałęsą, ale jego za sławnego uznajemy z innych powodów, a jego prezydentura była tylko pokłosiem tej sławy. Kopernik, Skłodowska, wspomniany Wałęsa czy niedawna noblistka Olga Tokarczuk, no i przede wszystkim największy ambasador Polski wszech czasów – Robert Lewandowski. Mamy czym się pochwalić. A Tanzania?

Literackiego Nobla 2021 roku otrzymał mało znany na świecie pisarz Abdulrazak Gurnah. Jego opus magnum, powieść „Paradise”, jak również każde inne jego dzieło, nie zostało nigdy wcześniej przetłumaczone na język polski. Pisarz urodził się na Zanzibarze, jeszcze gdy wyspa ta była oddzielnym państwem, ale pod koniec lat 60. wyemigrował do Wielkiej Brytanii, gdzie pozostał już na resztę życia. Nobla tradycyjnie przypisuje się nie tylko pisarzowi, ale również państwu – w tym wypadku Tanzanii, gdzie pisarz ten również wcześniej nie był znany. 

Gdy odwiedzałem Musomę nad Jeziorem Wiktorii, trwał akurat mecz pomiędzy Simbą S.C. z Dar Es Salaam, a klubem Al Ahly z egipskiego Kairu, który niedawno brał udział w tzw. Klubowych Mistrzostwach Świata. Simba wygrała 1:0. Radość była ogromna, bo egipski klub to afrykańska czołówka, nie przymierzając to tak jakby Legia Warszawa pokonała Real Madryt. Ale to nie tylko sport, nie tylko Simba pokonuje Al Ahly, nie tylko Tanzania wygrywa z Egiptem, ale również, a może przede wszystkim, czarna Afryka wygrywa z arabską! Takie zwycięstwo smakuje cudownie, jednak nie aż tak bardzo jak pokonanie świata białych. W Tanzanii doskonale wiedzą, że Polska uległa Senegalowi 2:1 na mistrzostwach świata w Rosji. Gdy „czarny” kraj gra z „białym”, kibicuje mu cały kontynent. Dakar od Dar Es Salaam dzieli 9000 kilometrów. Żeby lepiej zrozumieć ten rodzaj afrykańskiego patriotyzmu – z Lizbony do Moskwy jest 4500 kilometrów, o połowę mniej, a kogo nad brzegiem Atlantyku obchodzi, że Rosja wygrała kiedyś z USA?  

W całej historii olimpijskiej Tanzania zdobyła jedynie dwa medale, oba srebrne i oba na olimpiadzie w Moskwie w 1980 roku, imprezie, która była bojkotowana przez wszystkie kraje Zachodu.

Tanzania posiada podwaliny przemysłu filmowego, powstają tu dzieła tzw. nurtu „Bongo movie”. Chociaż kraj ten często pojawia się w filmach („Śniegi Kilimandżaro” czy „Biała Masajka”) to popularności nie zyskują filmy tutejszego przemysłu. W gąszczu małowartościowych informacji na temat kinematografii afrykańskiej, znaleźć można wzmiankę, że w 2001 roku Tanzania pierwszy i do tej pory ostatni raz wystawiła swój film do starań o nominację do Oscara dla filmu zagranicznego. „Maangamizi: The Ancient One” takiej nominacji nie otrzymał i przeszedł bez echa. Udało mi się jednak znaleźć ten film, ale jego poziom pozostawia wiele do życzenia. W 2021 roku powstał film „Binti”, który zdobył względną popularność, choć również i jego oceny są dość niskie. Obraz dostał się nawet na platformę Netflix, chociaż nie jest dostępny w Polsce.

Książki w Tanzanii są produktem luksusowym, są drogie, a jedyne publikacje nie-akademickie dotyczą życiorysów tutejszych prezydentów. Kino zarezerwowane jest dla bogatszych mieszkańców dużych miast, którzy będą woleli obejrzeć jednak najnowszą część Avengersów, a nie tracić czas na średniej jakości obrazy afrykańskie. Jedna wysoko rozwinięta gałąź kultury to muzyka, a tanzańskie gwiazdy znane są często w całej Afryce. Istnieje nawet gatunek muzyki specyficzny właśnie dla tego kraju, to tzw. bongo flava, połączenie elementów amerykańskiego hip hopu z tradycyjnymi rytmami afryki oraz domieszką reggae i R&B. 

W samolocie Air Tanzania miałem okazję wziąć do ręki magazyn pokładowy. Nie różnił się zbytnio od podobnych pisemek na pokładach wszystkich samolotów świata. Piękne zdjęcia, ciekawostki, co robić w Tanzanii, gdzie zjeść, jakie atrakcje czekają na spragnionych wrażeń turystów. Pośród tego wszystkiego wywiad z piłkarzem, Mbwaną Samattą, prawdziwą gwiazdą i idolem tutejszych nastolatków, pierwszym zawodnikiem z Tanzanii, który zagrał w angielskiej Premier League. „Ciężka praca i trening sprawią, że będziecie mogli wyjechać do Europy i tutaj grać w piłkę!” – podpowiada młodym piłkarzom Samatta – „Gdy zaczynałem grać nie wierzyłem, że kiedykolwiek uda mi się wyjechać, ale marzenia się spełniają”.

ŚLAD

Targowiska na całym świecie niczym się od siebie nie różnią.Dziesiątki sprzedawców handlujących wszystkim do czego akurat mają dostęp. Pieniądz pogodził wszystkich – białych, czarnych, chrześcijan i muzułmanów, każdy pragnie pieniądza. W małej wsi bez dostępu do ubitej drogi, kanalizacji, niewielkim dostępem do elektryczności, handel wygląda dokładnie tak samo jak w największych i najbogatszych metropoliach świata, Nowym Jorku, Londynie czy Tokio, różni się tylko przedmiot, który próbuje się sprzedać, różni się jego jakość i cena, a nawet i to nie zawsze. 

Phillip rozejrzał się po barze, wziął łyk Red Bulla, kelnerka ostentacyjnie nie zwracała na mnie uwagi, reszta bywalców niemal nie odrywała ode mnie wzroku, a przed drzwiami ustawiła się grupka dzieci, która spoglądała na mnie przez szparę i uciekała gdy do nich machałem. „Mzungu! Mzungu!” – krzyczały. Mzungu to pejoratywne określenie białego człowieka, używane często jako „obcokrajowiec”, choć może być użyte również jako obelga, coś w rodzaju „biały najeźdźca”, „biały bandyta”. 

– jak byłem mały, to wydawało mi się, że jak przyjedzie biały, to sprzedamy mu wszystko co mamy za milion dolarów! Tak sobie świat wyobrażałem jako dziecko. – Philip jest diakonem, święcenia przyjmie za kilka miesięcy i będzie pełnił posługę w jednej z tutejszych parafii. – Widzisz to? Te wzgórza? Niedawno ich tu nie było. Wszystkie są sztuczne.

KOPALNIA ZŁOTA

Najpierw schodzi się 300 metrów pod ziemię, w kasku i kombinezonie, na mechanicznym wyciągu górnicy opuszczani są ręcznie, przez 2-4 mężczyzn kręcących kołowrotkiem. Na dnie panuje ciemność i duchota. Górnicy nie szukają złota, ich zadaniem jest rozkuwanie ziemi i wsypywanie gruzu do worków, a gdy to jest gotowe, mężczyźni na górze wciągają worki i układają je w rządkach pod ścianą. Wszystko jest stworzone prowizorycznie, podpory tuneli puszczają stosunkowo często, do tego tereny te nawiedzane są przez trzęsienia ziemi. W kopalniach ginie od kilku do kilkunastu osób rocznie. Na dole przebywa na raz 6-7 górników, a wciągnięcie każdego z nich na górę trwa około 5 minut. 

Worki z ziemią trafiają do tzw. zgniatacza, pięciokątnego bębna, wewnątrz którego znajdują się ogromne, ołowiane kule. Bęben wraz z ziemią i kamieniami kręci się, kule ubijają gruz i mielą go na mąkę, metal walący o metal i kamienie, wszystko tak głośne, że każdy zgniatacz słyszany jest z odległości nawet kilku kilometrów, przez co cały proces musi ustawać na noc, bo nie dałoby się przy tym dźwięku spać. Ziemi do przetworzenia jest jednak tak dużo, że proces ten jest niemal nieprzerwany, a niektóre zgniatarki działają również po zachodzie słońca.

Ubita ziemia trafia do pierwszych płuczek. Pył przesypywany jest przez pudła z sitkiem i tam oblewany wodą. Błoto spływa po obłożonej szmatą taśmie. Złoto jest ciężkie, więc zostaje w materiale, reszta przesiąka przez szmatki i spływa do kanału na dole, gdzie przerzucana jest łopatami na stosy. W tonie ziemi znajduje się kilka gram złota, to stosunkowo duże ilości kruszca, wydobycie się opłaca, w ten sposób jednak powstają całe masy niepotrzebnej ziemi, z której usypywane są w okolicy całe sztuczne wzgórza, które z czasem obrastają tutejszą ubogą roślinnością.

Wyselekcjonowana ziemia trafia do kolejnych płuczek, tym razem przeważnie są to kobiety. W betonowych basenach znajduje się woda z rtęcią, którą miesza się z ciężką ziemią. Rtęć wybija złoto i po kilku razach wypłukiwania, płuczki filtrują wodę przez szmatkę, ugniatają kulki z rtęci, a z nich kruszy się złoto. Cały proces obserwowany jest przez bogatszych, lepiej ubranych nadzorców ze złotymi łańcuchami i zegarkami. Nadzorcy bardzo uważnie pilnują czy płuczki nie chowają niczego w dłoniach i czy wszystko ze szmatek zostało dobrze wypłukane. 

Złoto, jeszcze w postaci białego proszku, trafia do palarni gdzie wysokiej temperaturze poddawane jest dwukrotnie. Dopiero po tym procesie przyjmuje swoją charakterystyczną barwę. Na sam koniec kruszec jest ważony. 

300 metrów pod ziemią, brak tlenu i wody, w skutek wypadków przy pracy rocznie ginie conajmniej kilku ludzi. Zdarzają się zawały ziemi, trzęsienia, pękają podpory, tunele zalewa woda (woda wypompowywana jest stale, więc zagrożenie zalania występuje gdy np. braknie prądu). Na terenie wioski istnieją dziesiątki odwiertów, cześć jest oficjalna, zarządzana przez firmę, druga część jest dzika, zatrudnienie znaleźć tam mogą lokalni mieszkańcy, na czarno. Prosty górnik zarabia najmniej, dniówkę traci najczęściej jeszcze tego samego wieczoru na rozrywki, kolejnego dnia musi przyjść znów by poddać się katorżniczej pracy. 300 metrów pod ziemię, z minimalnymi zabezpieczeniami, ryzykując życie.

Ceny złota podaje się w amerykańskich dolarach za tzw. uncję trojańską, czyli 31,1035 gram. Dziś taka ilość warta jest ponad 1700 dolarów, wartość oczywiście zmienia się codziennie zgodnie z wahaniami światowych giełd. 

Dlaczego złoto jest więcej warte niż wszystkie pozostałe kruszce? Zasada jest banalnie prosta i dotyczy wartości każdego przedmiotu na świecie – im jest go więcej, tym niższa jest jego wartość. Od blisko czterech tysięcy lat do dziś wydobyto 190 tysięcy ton złota, dla porównanie roczne wydobycie węgla, tylko w Polsce, wynosi 1,4 miliona ton, czyli złota w historii wydobyto w ilości zaledwie 10% rocznego wydobycia węgla tylko w jednym kraju. Żeby jeszcze bardziej to zobrazować, całego złota wystarczyłoby do zbudowania jednego bloku mieszkalnego o wysokości około 4 pięter. Są jednak inne metale występujące jeszcze rzadziej, jednak ich wartość jest albo zbyt wysoka, albo ich właściwości nieodpowiednie. Złoto jest metalem szlachetnym, ciężkim ale miękkim, dającym możliwości obróbki, nie utlenia się i jest odporny na niemal wszystkie kwasy. Żądza złota doprowadziła do śmierci milionów ludzi na całym świecie.

ŚLAD

„Chcę być lekarzem. Albo prawnikiem. Albo żołnierzem! Cokolwiek. Pójdę na uniwersytet” – Hamiz nie ma sprecyzowanych marzeń. Wie, że edukacja może go doprowadzić wysoko, tam gdzie spełniają się marzenia, do dużego miasta, może później do świata białych. „Ile pieniędzy potrzebuję, żeby dostać się do Polski? Będę mógł przyjechać jak będę miał 1000 dolarów? A do Rosji?”

Zaprzyjaźniłem się z Hamizem, nauczyłem go kilku polskich słów. Stale nosiłem przy sobie garść cukierków w kieszeni i jeśli dzieci było mniej, to rozdawałem je, upewniając się za każdym razem, że dla nikogo nie braknie. Hamiz pilnował mnie całymi dniami, był moim przewodnikiem po dziecięcym świecie Buhemby, pokazywał swój świat i ścieżki, a dzieciom, które słabiej mówiły po angielsku tłumaczył kim jestem i skąd się tutaj wziąłem. Gdy pewnego razu zostaliśmy sami, zapytałem go o plany na przyszłość. Lekarz, prawnik, ktoś kto może żyć gdzie indziej i wyrwie się z marazmu afrykańskiej wsi. Dałem mu jeszcze kilka cukierków, „tylko dla ciebie” – powiedziałem – „bo jesteś moim ulubieńcem. Nie mów innym dzieciom, bo będą zazdrosne” – mrugnąłem do niego.

Następnego dnia rano Hamiz czekał na mnie przy furtce, „mam coś dla ciebie” – szepnął i zawołał na bok, tak by inni nas nie widzieli. Z kieszeni wyjął cukierka, miejscowy przysmak. „Proszę, to dla ciebie, bo jesteś moim ulubieńcem”. Jeden z najpiękniejszych prezentów, jakie kiedykolwiek otrzymałem. 

SZKOŁA W BIATICE

Biatika to niewielka, niemal odcięta od świata wioska. Rude, nieutwardzone drogi kluczą pomiędzy wzgórzami na północ od Serengeti, a na wschód od Musomy. Gdy spadnie deszcz, do wioski nie dojedzie zupełnie nikt – lekarz, listonosz czy ksiądz. Kilka lat temu powstała tutaj misja, kolejna po Buitiamie, założona przez zakon Zmartwychwstańców, którym na terenie Tanzanii kieruje Polak, Maciej Braun pochodzący z Grodziska Wielkopolskiego.

„Nie wiem jakie masz poglądy i nie będę wnikał, ale w niedzielę jest msza święta, którą prowadzę, jesteś na nią serdecznie zaproszony” – wydaje się, że w dzisiejszym świecie otwartość umysłu to coraz rzadziej spotykana cecha. „Gdy przyjeżdżałem do Afryki byłem ambitny. Chciałem nawracać, myślałem, że to postępuje wykładniczo, że przede mną piękna historia. Potem myślałem, że może nawrócę chociaż jedną wieś, potem, że może choć jedną osobę. Dziś wiem, że to tak nie działa, ale jestem zadowolony z mojej pracy. Jest po prostu inna niż się spodziewałem”.

Szkoła ufundowana została niemal w całości przez rodzinę Kapiców z Opola. Na budynkach widnieje podobizna Jana Pawła II i chociaż ani szkoły ani całej misji nie można nazwać polską, to posiada silne akcenty naszego kraju. Polskie rodziny zdalnie adoptują tutejsze dzieci, polskie firmy fundują ubranka, przybory szkolne, różnego rodzaju pomoc. 

„Rząd nie wspiera szkół, wręcz je zwalcza. Państwowe szkoły są likwidowane, dyktatorom nie są potrzebni wykształceni obywatele. My nie dostajemy żadnego wsparcia, dosłownie żadnego, a wręcz rzuca nam się kłody pod nogi”. Maciej oprowadzał mnie po hali sportowej w całości ufundowanej przez misję, prawdopodobnie najnowocześniejszej w kraju, z profesjonalnym boiskiem do piłki nożnej, oświetleniem, kortem do rocketballa i wieloma udogodnieniami. Standard, który nawet w Europie byłby wysoki.

Dzień szkoły zaczyna się dla większości dzieci już o 5 rano, ponieważ te z dalszych wsi odebrane muszą być szkolnymi autobusami. To dziesiątki dzieci z kilku rozrzuconych po okolicy wiosek. Trzy autobusy jeżdżą po tym terenie jeszcze przed wschodem słońca zbierając uczniów nawet przez dwie godziny. Przed lekcjami odbywa się apel, dzieci podzielone na klasy śpiewają hymn szkoły i ogłoszeń od nauczycieli. 

Lekcje trwają w ciszy i skupieniu, a uczniowie pytani grzecznie podnoszą palec, gdy chcą odpowiedzieć. Różnica między polską szkołą, a tą z Biatiki jest taka, że zgłaszają się wszystkie dzieci i próbują odpowiedzieć na każde pytanie, a gdy odpowiedzą źle, nikt się nie śmieje, a nauczyciel nie gani, po prostu wskazuje kolejnego ucznia i czeka na dobrą odpowiedź.

O godzinie 10 jest śniadanie. Dla niektórych dzieci jest to pierwszy posiłek dnia – otrzymują kubek owsianki, a jeśli są głodne – kolejny. Szkoła posiada 7 klas nauczania podstawowego oraz 3 klasy przedszkola. Aby się do niej dostać trzeba spełnić szereg dość prostych warunków, choć w Afryce nawet to może być problemem – chociażby fakt, że wymagany jest akt urodzenia. Młodsze dzieci, w wieku przedszkolnym, noszą szare uniformy, dzieci w podstawówce – bordowe. Nauka prowadzona jest w języku angielski, nie w suahili, ale znajomość tego języka nie jest wymogiem przyjęcia do placówki.

Rodzicie nie muszą płacić za szkołę, ale dobroczyńcy z Europy mogą zdalnie adoptować wybrane dziecko i opłacać jego edukację. Koszt jest niezwykle niski, bo to opłata rzędu 70 euro rocznie za dziecko w przedszkolu oraz około 200 euro rocznie za starszaka, warunkiem jest jednak deklaracja opłacania tej kwoty do końca nauki dziecka, a wiec odpowiednio na trzy oraz siedem lat. Misja dba o to, by darczyńcy mieli wgląd w postępy „swoich” dzieci, mogą je również odwiedzić, a Maciej wita wszystkich z otwartymi ramionami.

Od godziny 13 w dwóch turach podawany jest obiad. Nauczyciele wraz z woźnymi nalewają dzieciom do miseczek jedzenia, najczęściej jest to mamałyga z fasolą. Uczniowie trzymając naczynia grzecznie ustawiają się w kolejkach i później w ciszy zajmują swoje miejsca w stołówce.

Wszystkie dzieci w szkole mają głowy ogolone na łyso, taki jest wymóg w całym kraju, by nie rozprzestrzeniała się wszawica. Rodzice mają obowiązek golić głowy swoim pociechom regularnie, jeśli natomiast zwlekają zbyt długo, wówczas nauczyciel wycina dziecku pasek przez środek głowy w ramach przypomnienia, że te są już za długie i trzeba je skrócić.

Wiele dzieci potrafi powiedzieć kilka słów po polsku, ponieważ były odwiedzane przez rówieśników znad Wisły. Potrafią nazwać części ciała, fonetycznie wymęczyć kilka piosenek oraz przybić piątkę krzycząc „żółwik, beczka i piąteczka”. 

Język angielski poza granicami swojej ojczyzny nabiera nowego kształtu. Zmienia się akcent, pisownia, czasem nawet znaczenie słów. Tanzańska forma angielskiego wyróżnia się tym, że słowa zmiękczane są dodawaniem na ich końcu samogłoski „i”. Z drugiej strony utwardza się literę „L” i przekształca ją w „R”. W ten sposób kraj mojego pochodzenia to nie Poland, chociaż taka wciąż jest jego pisownia, a Porandi. Co ciekawe taka forma języka nauczana jest już w szkole.

ŚLAD

Znudzony taksówkarz klepał dłońmi w kierownicę wystukując rytm lecącej w radiu piosenki. Wokół nas mnóstwo aut i tuk-tuków, wszyscy bezsensownie trąbią, próbując chyba wymusić szybszą zmianę światła na zielone.

Przy oknie stanęła kobieta. Kolorowa jak papużka, raczej młoda, dość ładna, w biało-błękitno-żółtym turbanie i długiej sukni we wszystkich kolorach. Znad ramienia wyglądał jej mały chłopczyk, musiał mieć mniej niż dwa lata, trzymał rączkę w buzi i z ciekawością obserwował świat. Zapukała w szybę i podniosła w górę ananas, zachwalała go przez chwilę patrząc na kierowcę i na mnie, pokazywała, że to do jedzenia, że pyszne i że nie będzie drogo. Kupcie proszę – zdawała się mówić – tanio, będę mieć na mleko dla dziecka, przecież nie żebrzę, próbuję uczciwie zarobić, to ananas, jest pyszny, weźcie go.

Czerwone. Pomarańczowe. Zielone. Odjechaliśmy. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *